Legenda o Skamieniałym Mieście
Pan zamku i miasta, bogaty dziedzic włości okolicznych, rycerz dzielny i znamienity, panował tu niepodzielnie i rządził nie zawsze mądrze, często brutalnie i gwałtownie. Nie cierpiał innej woli, innego zdania obok siebie; wszystko musiało mu ulegać w pokorze, bo inaczej kazał porywać ludzi i więzić w lochach podziemnych, grabić ich mienie, lub wieszać przed bramami kamiennemi zamku.
W gronie towarzyszy, jak sam, dzikich i gwałtownych w czasie pokoju polował dni całe, a noce przepędzał na hulance, pijatyce i rozpuście.
Biedni poddani, uciskani srogo, jęczeli w ciężkiej niedoli, płakali łzami krwawemi, dopraszając się zmiłowania. Ale Bóg jeden łzy ich widział i liczył, lecz w nieprzebranem miłosierdziu Swojem wyglądał upamiętania się dziedzica.
Często pan zamku wyprowadzał rycerstwo swoje na grody i dwory sąsiadów i staczał boje krwawe, łupił, rabował, palił wokoło i dopuszczał się okrucieństw wszelakich, a z powrotem w swoim zamku silnym śmiał się dziko z łez i niedoli nieszczęśliwych.
Miał żonę piękną, jak rzadko, ale lekceważona przez męża, zaniedbana później, prześladowana w końcu, przeniosła się tam, gdzie złość ludzka zamknięty ma przystęp na zawsze. Została po niej tylko córka jedna, jedynaczka, cud-dziewica, jakiej napróżno szukałbyś w okolicy całej, w kraju dalekim.
Po śmierci żony rycerz szukał małżonki nowej wokoło, ale nie mógł jej znaleźć nigdzie, bo go znali wszędzie i drżeli przed nim wszędzie. Kipiał gniewem i dyszał zemstą, gdy swatowie wracali raz za razem z niczem, – pił i hulał jeszcze namiętniej, a poddanych uciskał jeszcze okrutniej.
Wreszcie gdy już zabiegi wszystkie okazały się marne, aby panią nową wprowadzić na zamek, oświadczył rycerz córce swojej, że się z nią ożeni i kazał sposobić wszystko, co potrzeba na wesele świetne i wspaniałe. Przerażona dziewczyna, znając dobrze ojca dzikiego, wołała o ratunek do Boga, bo z innej strony pomoc przybyć nie mogła.
Więc wyczerpała się już cierpliwość Pańska, miarka nieprawości rycerza przepełniła się i nadszedł dzień sądu. Gdy goście zasiedli do uczty weselnej, gdy rycerz obok córki swojej zajął miejsce za stołem, jako państwo młodzi, zerwała się na świecie burza straszna, chmury czarne zawisły nad zamkiem, noc ciemną rozświecały błyskawice światłem olśniewającem, a grom za gromem spadał na zamek i na miasto całe.
Na drugi dzień zorza poranna zaróżowiła niebios sklepienie, pierzchły ciemności nocne, ale zamku nie było już, ni miasta, rycerza, ni jego towarzyszów, ludzi ni zwierząt. Wszystko przepadło, tylko skały zimne, skały ciężkie, ciche skały zaległy okolicę martwą. Skamieniało miasto wielkie i stoi kamienne pod Ciężkowicami po dzień dzisiejszy na przestrogę ludziom i ku ich zbudowaniu.